

„Papiery po Agnieszce Kokoszy” – tak Anna Tańska nazwała zbiór materiałów, które przekazała Muzeum w 1979 roku, niemal jedenaście lat po śmierci właścicielki dokumentów. Cała spuścizna mieści się w jednej kopercie. Znajdziemy w niej rozmaite urzędowe druki, głównie związane z ubezpieczeniem zdrowotnym oraz świadectwa pracy odręcznie spisywane przez kolejne kobiety zatrudniające Agnieszkę Kokoszę jako służącą lub kucharkę. Są też archiwalia dokumentujące członkostwo w Stowarzyszeniu Sług Katolickich pod wezwaniem św. Zyty. Oraz list Anny Tańskiej, który do kupki nadwątlonych czasem papierów dokłada osobistą historię – służącej i związanej z nią przez dziesięciolecia rodziny.
Dzięki wszystkim tym dokumentom możemy się dowiedzieć, że Agnieszka Kokosza urodziła się w 1875 roku (choć nie wszystkie dokumenty potwierdzają tę datę) na Kielecczyźnie, w okolicy Pińczowa. Miała włosy ciemnoblond, siwe oczy i bliznę po prawej stronie nosa. Była bardzo drobna, miała około stu czterdziestu centymetrów wzrostu. Wspominała, że umiała czytać i pisać, ale wszystkiego zapomniała po operacji głowy. Do końca życia pozostała panną, podobnie jak wiele innych służących, zbyt zaangażowanych w życie chlebodawców, by założyć własną rodzinę. Ale może w tym przypadku powód był inny? Pracowała od siódmego roku życia, jako piętnastolatka po raz pierwszy została zatrudniona jako służąca. „Pełniła obowiązki do wszystkiego”, jak zaświadczają jej kolejne pracodawczynie w wystawianych na pożegnanie rekomendacjach.
Joanna Kuciel-Frydryszak w książce Służące do wszystkiego wyjaśnia: „To służąca, która mieszka z państwem, gotuje, pali w piecu, froteruje podłogi, czyści srebra, robi zakupy, podaje kawę, herbatę, palto, otwiera drzwi, ceruje sfatygowaną garderobę pana, pani raz panicza. Do wszystkiego”. Zachowane harmonogramy pracy służących na przełomie XIX i XX wieku oraz wspomnienia świadków epoki jasno dowodzą, że kobiety zatrudnione w tej roli wstawały jako pierwsze i kładły się jako ostatnie z domowników. Kilka godzin nocnego odpoczynku spędzały w kuchni na rozkładanym łóżku, na antresoli, w zatęchłej wnęce, na korytarzu. W miejscach ciasnych, dusznych, wilgotnych, wykluczających zachowanie intymności. Z zewnątrz prowadziły do nich kuchenne schody, już od wejścia wyznaczające miejsce domowników o szczególnym statusie: służby, domowych obcych. Cały dobytek służącej mieścił się zazwyczaj w przenoszonym w kolejne miejsce pracy kuferku. Czasem był to tylko tobołek zwinięty z chustki.
Powszechnie uważano, że służące nie muszą mieć żadnych umiejętności (choć miały na głowie cały dom, często także wychowanie dzieci) i właściwie nie muszą zarabiać, mając zapewnione mieszkanie (już wiemy jakie) i wyżywienie (bywało że ograniczone do resztek z pańskiego stołu). Powszechnym zwyczajem pracodawców było zwalnianie służby na czas letnich wyjazdów (dla oszczędności). Niewielu zaprzątało sobie głowę pytaniem, jak ma sobie poradzić kobieta pozostająca przez dwa miesiące bez pieniędzy i dachu nad głową, często sama w obcym mieście. Z podobną beztroską podchodzono do kwestii braku zabezpieczeń socjalnych, ubezpieczeń zdrowotnych czy emerytur. Przez lata nie istniały żadne rozwiązania systemowe, a los służących był polem zainteresowania społeczników i społecznych organizacji – świeckich i kościelnych.
Agnieszka Kokosza była członkinią katolickiego Stowarzyszenia Katolickiej Służby Żeńskiej pod wezwaniem św. Zyty w Krakowie, najliczniejszej organizacji polskich służących (w 1898 roku, pierwszym roku działalności Stowarzyszenia, zapisało się do niego tysiąc siedemdziesiąt służących).
Stowarzyszenie oferowało pośrednictwo pracy i udzielanie porad prawnych. Wysyłało na dworzec dyżurne, które oferowały pomoc zdezorientowanym dziewczynom przyjeżdżającym wprost z wiejskich gospodarstw, by szukać pracy w mieście. Prowadziło schroniska dla chwilowo pozbawionych pracy (do dwóch tygodni), przytuliska dla „starych i niezdolnych do pracy”, ambulatoria, domy zdrowia dla chorych i potrzebujących wypoczynku, dostarczało bezpłatnych lekarstw. Przyuczało do gotowania, robót kobiecych, szycia, prania. Zobowiązywało się także do „szerzenia zdrowej pobożności i sumienności”. Podobnie jak inne organizacje o profilu katolickim powstało w kontrze do rozwijającego się w tym czasie ruchu robotniczego. Jednak wśród zapewnianych członkiniom zytek „korzyści duchowych”, statut Stowarzyszenia wymienia nie tylko: rekolekcje, wspólne nabożeństwa, naukę katechizmu, wykłady „treści społecznej, narodowej i zawodowej”, ale też naukę czytania, pisania, rachowania oraz historii i geografii, możliwość korzystania z biblioteki. I jeszcze jedno: „Po śmierci członka Stowarzyszenie zajmuje się urządzeniem pogrzebu przy licznym udziale Zarządu i członków Stowarzyszenia, a co roku w dniu zadusznym urządza nabożeństwo żałobne za wszystkich członków”.
W „papierach” Agnieszki Kokoszy znajduje się karta wpisu do Stowarzyszenia pod wezwaniem św. Zyty (z 1900 roku) i zdjęcie grupy członkiń, na którym możemy zobaczyć Agnieszkę Kokoszę z medalionem zytek na szyi. Jako jedyna nie patrzy wprost w stronę fotografa. Zachowały się też dwie książeczki (1922, 1930) zawierające statut organizacji i dowody wpłaty składek członkowskich. Dzięki nim znalazła schronienie w domu prowadzonym przez Stowarzyszenie, gdzie spędziła ostatnie 13 lat życia. Mieszkała tam, od kiedy w wieku osiemdziesięciu lat postanowiła wyprowadzić się z ostatniego miejsca pracy.
Tym ostatnim miejscem zatrudnienia Agnieszki Kokoszy był dom Wandy Tańskiej, żony radcy województwa małopolskiego. W świadectwie wystawionym przez nią dla Agnieszki Kokoszy czytamy: „Wyjątkowej pracowitości i uczciwości, zachowywała się przez cały okres lat dziesięciu pod każdym względem wzorowo pomimo nieraz trudnych warunków spowodowanych wojną, w których mi była bardziej przyjaciółką jak służącą”. Pismo powstało w momencie, gdy Kokosza pracowała u Tańskich już 10 lat, a chlebodawczyni, zmuszona do oszczędności po śmierci męża, postanowiła zrezygnować z zatrudniania służącej. Anna Tańska wspomina, że na wieść o tej decyzji „nasza niania, bo tak ją nazywaliśmy, chciała się rzucić z drugiego piętra z ganku”. Została. Na kolejnych 30 lat. „Pochowana jest na cmentarzu Rakowickim razem z moją rodziną, co jej obiecałam w czasie zawału i co ją ogromnie wówczas uszczęśliwiło, że będzie nadal z nami” – dopisała w post scriptum swojego listu do dyrekcji Muzeum Anna Tańska.
Dzisiejszy słownik języka polskiego podając znaczenie słowa „służba” na pierwszym miejscu zamieszcza wyjaśnienie: „praca na rzecz jakiejś wspólnoty, wykonywana z poświęceniem”, dopiero jako piąte z kolei podaje: „daw. wykonywanie pracy służącego w czyimś domu, gospodarstwie itp. za wynagrodzeniem; też: osoby wykonujące takie prace”.
Opracowała Dorota Majkowska-Szajer
Bibliografia:
Dzięki wszystkim tym dokumentom możemy się dowiedzieć, że Agnieszka Kokosza urodziła się w 1875 roku (choć nie wszystkie dokumenty potwierdzają tę datę) na Kielecczyźnie, w okolicy Pińczowa. Miała włosy ciemnoblond, siwe oczy i bliznę po prawej stronie nosa. Była bardzo drobna, miała około stu czterdziestu centymetrów wzrostu. Wspominała, że umiała czytać i pisać, ale wszystkiego zapomniała po operacji głowy. Do końca życia pozostała panną, podobnie jak wiele innych służących, zbyt zaangażowanych w życie chlebodawców, by założyć własną rodzinę. Ale może w tym przypadku powód był inny? Pracowała od siódmego roku życia, jako piętnastolatka po raz pierwszy została zatrudniona jako służąca. „Pełniła obowiązki do wszystkiego”, jak zaświadczają jej kolejne pracodawczynie w wystawianych na pożegnanie rekomendacjach.
Joanna Kuciel-Frydryszak w książce Służące do wszystkiego wyjaśnia: „To służąca, która mieszka z państwem, gotuje, pali w piecu, froteruje podłogi, czyści srebra, robi zakupy, podaje kawę, herbatę, palto, otwiera drzwi, ceruje sfatygowaną garderobę pana, pani raz panicza. Do wszystkiego”. Zachowane harmonogramy pracy służących na przełomie XIX i XX wieku oraz wspomnienia świadków epoki jasno dowodzą, że kobiety zatrudnione w tej roli wstawały jako pierwsze i kładły się jako ostatnie z domowników. Kilka godzin nocnego odpoczynku spędzały w kuchni na rozkładanym łóżku, na antresoli, w zatęchłej wnęce, na korytarzu. W miejscach ciasnych, dusznych, wilgotnych, wykluczających zachowanie intymności. Z zewnątrz prowadziły do nich kuchenne schody, już od wejścia wyznaczające miejsce domowników o szczególnym statusie: służby, domowych obcych. Cały dobytek służącej mieścił się zazwyczaj w przenoszonym w kolejne miejsce pracy kuferku. Czasem był to tylko tobołek zwinięty z chustki.
Powszechnie uważano, że służące nie muszą mieć żadnych umiejętności (choć miały na głowie cały dom, często także wychowanie dzieci) i właściwie nie muszą zarabiać, mając zapewnione mieszkanie (już wiemy jakie) i wyżywienie (bywało że ograniczone do resztek z pańskiego stołu). Powszechnym zwyczajem pracodawców było zwalnianie służby na czas letnich wyjazdów (dla oszczędności). Niewielu zaprzątało sobie głowę pytaniem, jak ma sobie poradzić kobieta pozostająca przez dwa miesiące bez pieniędzy i dachu nad głową, często sama w obcym mieście. Z podobną beztroską podchodzono do kwestii braku zabezpieczeń socjalnych, ubezpieczeń zdrowotnych czy emerytur. Przez lata nie istniały żadne rozwiązania systemowe, a los służących był polem zainteresowania społeczników i społecznych organizacji – świeckich i kościelnych.
Agnieszka Kokosza była członkinią katolickiego Stowarzyszenia Katolickiej Służby Żeńskiej pod wezwaniem św. Zyty w Krakowie, najliczniejszej organizacji polskich służących (w 1898 roku, pierwszym roku działalności Stowarzyszenia, zapisało się do niego tysiąc siedemdziesiąt służących).
Stowarzyszenie oferowało pośrednictwo pracy i udzielanie porad prawnych. Wysyłało na dworzec dyżurne, które oferowały pomoc zdezorientowanym dziewczynom przyjeżdżającym wprost z wiejskich gospodarstw, by szukać pracy w mieście. Prowadziło schroniska dla chwilowo pozbawionych pracy (do dwóch tygodni), przytuliska dla „starych i niezdolnych do pracy”, ambulatoria, domy zdrowia dla chorych i potrzebujących wypoczynku, dostarczało bezpłatnych lekarstw. Przyuczało do gotowania, robót kobiecych, szycia, prania. Zobowiązywało się także do „szerzenia zdrowej pobożności i sumienności”. Podobnie jak inne organizacje o profilu katolickim powstało w kontrze do rozwijającego się w tym czasie ruchu robotniczego. Jednak wśród zapewnianych członkiniom zytek „korzyści duchowych”, statut Stowarzyszenia wymienia nie tylko: rekolekcje, wspólne nabożeństwa, naukę katechizmu, wykłady „treści społecznej, narodowej i zawodowej”, ale też naukę czytania, pisania, rachowania oraz historii i geografii, możliwość korzystania z biblioteki. I jeszcze jedno: „Po śmierci członka Stowarzyszenie zajmuje się urządzeniem pogrzebu przy licznym udziale Zarządu i członków Stowarzyszenia, a co roku w dniu zadusznym urządza nabożeństwo żałobne za wszystkich członków”.
W „papierach” Agnieszki Kokoszy znajduje się karta wpisu do Stowarzyszenia pod wezwaniem św. Zyty (z 1900 roku) i zdjęcie grupy członkiń, na którym możemy zobaczyć Agnieszkę Kokoszę z medalionem zytek na szyi. Jako jedyna nie patrzy wprost w stronę fotografa. Zachowały się też dwie książeczki (1922, 1930) zawierające statut organizacji i dowody wpłaty składek członkowskich. Dzięki nim znalazła schronienie w domu prowadzonym przez Stowarzyszenie, gdzie spędziła ostatnie 13 lat życia. Mieszkała tam, od kiedy w wieku osiemdziesięciu lat postanowiła wyprowadzić się z ostatniego miejsca pracy.
Tym ostatnim miejscem zatrudnienia Agnieszki Kokoszy był dom Wandy Tańskiej, żony radcy województwa małopolskiego. W świadectwie wystawionym przez nią dla Agnieszki Kokoszy czytamy: „Wyjątkowej pracowitości i uczciwości, zachowywała się przez cały okres lat dziesięciu pod każdym względem wzorowo pomimo nieraz trudnych warunków spowodowanych wojną, w których mi była bardziej przyjaciółką jak służącą”. Pismo powstało w momencie, gdy Kokosza pracowała u Tańskich już 10 lat, a chlebodawczyni, zmuszona do oszczędności po śmierci męża, postanowiła zrezygnować z zatrudniania służącej. Anna Tańska wspomina, że na wieść o tej decyzji „nasza niania, bo tak ją nazywaliśmy, chciała się rzucić z drugiego piętra z ganku”. Została. Na kolejnych 30 lat. „Pochowana jest na cmentarzu Rakowickim razem z moją rodziną, co jej obiecałam w czasie zawału i co ją ogromnie wówczas uszczęśliwiło, że będzie nadal z nami” – dopisała w post scriptum swojego listu do dyrekcji Muzeum Anna Tańska.
Dzisiejszy słownik języka polskiego podając znaczenie słowa „służba” na pierwszym miejscu zamieszcza wyjaśnienie: „praca na rzecz jakiejś wspólnoty, wykonywana z poświęceniem”, dopiero jako piąte z kolei podaje: „daw. wykonywanie pracy służącego w czyimś domu, gospodarstwie itp. za wynagrodzeniem; też: osoby wykonujące takie prace”.
Opracowała Dorota Majkowska-Szajer
Bibliografia:
- Joanna Kuciel-Frydryszak, Służące do wszystkiego, Warszawa 2018
- Alicja Urbanik-Kopeć, Anioł w domu, mrówka w fabryce, Warszawa 2018
- Alicja Urbaniak-Kopeć, Instrukcja nadużycia. Służące w XIX-wiecznych polskich domach, Katowice 2019
- https://sjp.pwn.pl/sjp/;2521967; czytane 5 września 2019