Kolekcja syberyjska – nowe spojrzenie

1 h
T T

Dziewczyna z północnego kraju

Pośród kolekcji syberyjskiej znajduje się pięć unikatowych obiektów przynależących do syberyjskiej kultury Nieńców. Trafiły tam za sprawą polskiego zesłańca. To opowieść o drodze do ich poznania.

Przedmioty nie mają świadomości, aparatu mowy i nie mogą opowiadać historii. Gdyby jednak to umiały, na pewno nie mówiłyby tylko o sobie, tak jak to często robią niektórzy z nas. Mówiłyby raczej o świecie, którego były częścią. O ludziach, zwierzętach i duchach. Żywiołach. Byłaby to z pewnością wspaniała opowieść. Ale nie możemy na nią liczyć. Jeśli chcemy poznać tajemnicę, którą kryją eksponaty, musimy sami o niej opowiedzieć. Żeby to zrobić będziemy potrzebowali odrobiny wyobraźni, wiedzy, a przede wszystkim trzeba będzie udać się w podróż. Ta opowieść tym właśnie będzie: relacją z podróży. Podróży w czasie, ponieważ w trakcie badania ponad stuletnie przedmioty zostały zabrane w metaforyczną drogę powrotną do swoich źródeł. Ale też podróży w przestrzeni, bo każde źródło, nie tylko etnograficzne, ma swoje miejsce na mapie. A każde z tych miejsc ma swoich ludzi. Ludzie mają tam swoich przodków, a przodkowie mieli kiedyś przedmioty. Co się z nimi stało? No więc sto pięćdziesiąt lat temu niektóre z nich trafiły do Krakowa. Leżą w magazynie przy ulicy Krakowskiej. Kto pyta nie błądzi.
Kolekcja syberyjska MEK to zbiór rozmaitych przedmiotów z przepastnych terenów północnej Azji. Pomimo że kolekcja nie jest ogromna i liczy jedynie około 350 obiektów, łatwo się w niej pogubić. Można naliczyć jedenaście, a może i więcej grup etnicznych, od których te rzeczy pochodzą. To, że przedmioty były bardzo skromnie opisane, a czasem w ogóle, nie ułatwia sprawy. Zwykle jednak do obiektów dołączona jest jedna, pewna informacja: nazwisko człowieka, który stał się ich wehikułem. W którego bagażu przyjechały stamtąd–tu. Pracownicy ówczesnych instytucji, którzy przyjmowali te przedmioty na „stan”, mogli nie mieć pojęcia o ludach Syberii. Zwykle jednak zapisywali nazwisko osoby, którą mieli przed oczami. Dla nas nazwiska darczyńców pozwalają wyrwać konkretne przedmioty z ogólnej masy fatałaszków z futra, skóry, piór i kości. Stworzyć grupy, komplety, podzbiory. Pozwolić, by biografia człowieka zaczęła mówić o nieznanej biografii przedmiotów. Jedną z takich pozycji na liście darczyńców jest nazwisko Izydora Sobańskiego. W katalogu powtarza się aż pięć razy. Co to za rzeczy?
Jak widać jest to pięć elementów odzieży z futra i skóry. Sądząc po formie, w miejscu, w którym potrzebne są tego typu rzeczy, bywa bardzo zimno. Lubi się tam też kolor czerwony, skóry rena i kosmate futro, a mosiężne koła i łańcuchy mają do odegrania jakąś rolę.
Kim właściwie był Izydor Sobański? Już krótkie poszukiwanie w Internecie mówi, że na pewno nie był osobą zajmującą eksponowane miejsce w panteonie polskich zasłużonych i sławnych zesłańców. Szczerze mówiąc, jest osobą najwyraźniej niezajmującą żadnego miejsca, w żadnym panteonie. Osobą właściwie nieznaną. Ale oddajmy głos jego krewnemu, Michałowi Sobańskiemu:
Tyle wiemy o Izydorze. Przyjrzyjmy się bliżej samym przedmiotom i wiedzy, jaka była dostępna na ich temat w naszym muzeum. Skąd możemy ją czerpać? Jak wiemy przedmioty te trafiły do Muzeum Etnograficznego z wcześniejszego Muzeum Techniczno-Przemysłowego. To informacje z tego muzeum są bazą dla tego, co wiemy my. W dwóch przypadkach zachowały się oryginalne XIX-wieczne metki tego muzeum. Czego się z nich dowiadujemy? Czy wyjaśniają sprawę? Spójrzmy.
„Płaszcz futrzany, Samojedzki, kupiony w Obdorsku w Syberii. Futro z reniferów obszyte u dołu psami białymi.
Dar I. Sobański."
„Czapka Samojedzka. Denko zewnętrzne i łapki z paznokciami z futra rosomachy – przód z szerści białych psów, których używają do ciągnienia nart. Denko wewnętrzne z futra reniferów. Cała zeszywana żyłami z reniferów. Kółka służyły do ciągnienia sanek, niesienia pakunku i utrzymania równowagi. Dar I. Sobański”
Płaszcz futrzany, to zrozumiałe, a więc po prostu płaszcz. Co prawda osobliwego kształtu, ale jak wiadomo ludzkość w czasie swojego istnienia dorobiła się ogromnej różnorodności form używanych przez siebie przedmiotów. Co do czapki, sprawa wygląda podobnie. Skoro jest samojedzka, a więc należąca do mieszkańców północnych tundr, musi być taka „kudłata” i zrobiona z grubego futra, bo jak wszyscy wiedzą: tam, na północy, jest bardzo zimno. Mosiężne łańcuchy i koła służą natomiast do ciągnięcia sań i noszenia ładunków. Wszystko jasne. Ale zaraz… do ciągnięcia sań? Osoba w czapie na głowie ciągnęła sanie przy pomocy przytwierdzonych do niej, mosiężnych łańcuszków? Robiła to dobrowolnie czy pełniło to funkcję umartwienia? I czy daleko dałaby radę zaciągnąć takie sanie w kopnym śniegu? A może zaprzęgano kilka osób w takich czapach do jednej pary sań? Czy aby na pewno? I czy naprawdę Samojedzi mieli problemy z utrzymywaniem równowagi do tego stopnia, że potrzebowali aż specjalnych ciężarów przy czapach? W nadziei na rozwianie wątpliwości, ale też w poszukiwaniu dodatkowych informacji, udaliśmy się do Sanoka, do emerytowanego muzealnika prof. Jerzego Czajkowskiego, który jako młody etnograf podjął w latach 50. ubiegłego wieku próbę opracowania istniejącej już wtedy kolekcji syberyjskiej MEK. Jego praca, jednocześnie też jego praca magisterska, była jedynym kompleksowym opracowaniem dotyczącym tej kolekcji. Dzięki rozmowie mogliśmy także dowiedzieć się czegoś o ówczesnych, powojennych możliwościach pracy z kolekcją i o panujących wtedy realiach. Przedmioty odgrodzone były od swojego miejsca pochodzenia granicą ZSSR, a obecny dział kultur pozaeuropejskich naszego muzeum, tak zwana „egzotyka”, w ogóle nie istniał.
Nie tędy droga. Pan profesor był wtedy po prostu krakowskim studentem, nie tak dawno przybyłym z Kołomyi. Człowiekiem, któremu udało się zaczepić w świeżym jeszcze po wojnie muzeum. Praca nad kolekcją syberyjską była dla niego tylko epizodem. Umożliwiła zdobycie eksternistycznego magisterium z etnografii. Wkrótce potem na dobre podryfował w stronę skansenu w Sanoku, architektury ludowej i zapomniał o temacie. Swoją drogą ze słów pana Czajkowskiego wynika, że Kraków na pewno nie był miejscem, w którym przedmioty z północy czułyby się jak w domu. Niewielu przywiązywało do nich wagę. Wygląda na to, że nikt nie mówił też ich językiem, a więc milczały.
Ale wróćmy do starych metek. Są tam dwie informacje, które powinny nas zaciekawić. Miejsce zakupu „płaszcza” zostało określone jako Obdorsk. Grupa etniczna w obu przypadkach to Samojedzi. Możemy szukać do woli na współczesnych mapach Syberii, ale nie znajdziemy osady o tej nazwie. Udałoby się to tylko wtedy, gdybyśmy cofnęli się o 90 lat, kiedy to duża, carska, targowa osada Obdorsk została przemianowana na Salechard – stolicę nowopowstałego, radzieckiego, Jamalsko-Nienieckiego Okręgu Autonomicznego.
Osada Obdorsk została założona w 1595 roku przez rosyjskich kupców jako faktoria pomocna w handlu futrami – bezcennym bogactwem naturalnym sprzed epoki ropy naftowej. Na początku nazywana po rosyjsku Nosowyj Gorodok, potem już właściwą nazwą, wziętą z języka Komi. Obdorsk oznaczał w tym języku miejsce nad brzegami Obu. Z biegiem lat osada stała się jednym z centrów administracyjnych Guberni Tobolskiej – największej z jednostek terytorialnych rosyjskiego imperium. W XIX wieku było to też bardzo popularne miejsce zsyłki. Obdorsk znany był z jarmarków. Było to też miejsce styku kultur, nienieckiej, chantyjskiej, rosyjskiej i komi. Rzeczywiście, jeśli jakiś Europejczyk miał się zetknąć z ludnością rdzenną, to Obdorsk był do tego idealnym miejscem. Zewsząd Obdorsk otaczały grupy „jasacznych” – poddanych i koczujących, czyli „wolnych” Nieńców. Dochodziło do starć jednych z drugimi, a Kozacy, stanowiący siłę militarną Obdorska, mieli pełne ręce roboty. Jeszcze w 1839 roku miał miejsce bunt części „koczujących” Nieńców pod przywództwem człowieka o imieniu Wauli Piettomin. W 1841 roku został on pojmany i zesłany do „wschodniej Syberii”, gdzie zmarł. Prawdziwy Geronimo syberyjskiej tundry zrobił miejsce innym buntownikom z odległego kraju, którzy już za dwadzieścia trzy lata mieli pojawić się w jego rodzinnej tundrze.

W 1933 roku, w związku z nową, leninowsko-stalinowską wizją zagospodarowania północy, Rosji i świata, osada zmieniła nazwę na Salechard. Ogromne znaczenie zaczynała mieć ropa i gaz. Powstały nowe byty, między innymi Jamalsko-Nieniecki Okręg Autonomiczny, z autonomicznością oczywiście niemający nic wspólnego. Zrezygnowano z nazwy Obdorsk i przyjęto starą, nieniecką nazwę na określenie tego miejsca. Salechard, Sol-chard, osada na półwyspie.
Druga z informacji na metkach mówi o samojedzkim pochodzeniu przedmiotów. Ale kim są, czy może byli, Samojedzi? Zacznijmy od samego słowa i spróbujmy krótko scharakteryzować tę grupę ludzi. Może w ten sposób zbliżymy się nieco do tajemnicy strojów Izydora?
Właściwie od razu można powiedzieć, że mówiąc o Samojedach mamy na myśli grupę etniczną zamieszkującą obecnie obszar ponad miliona kilometrów kwadratowych u wybrzeża Oceanu Lodowatego. Tak jak Polacy mieszczą się mniej więcej w granicach wyznaczanych przez Odrę i Bug, tak i granicami kraju Samojedów są dwa półwyspy: Kolski w Europie i Tajmyr, daleko po wschodniej stronie gór Ural.
O samo słowo „Samojedzi” uczeni spierają się nie od dzisiaj i zdaje się nie doszli nigdy do porozumienia innego niż to, że nie wiadomo skąd się wzięło. Na pewno zostało użyte już w XI wieku w Powieści minionych lat, słynnej kronice mnicha Nestora. Nestor pisze o Samojadju (Самойадю), grupie mieszkańców dalekiej północy. Ale skąd ją wziął? Czy miało to związek ze słowami same-jedne (самэ-еднэ), oznaczającym w języku saamów ich ziemię, czy z wschodnim plemieniem somatu, czy z rosyjskim słowem samodin, nadużywanym kiedyś podobno przez rdzennych mieszkańców północy? Nie wiadomo. Wiadomo za to, że Samojedami określano rdzennych mieszkańców północnych tundr. Przy czym głównie części europejskiej. Ich braci za Uralem nazywano dodatkowo Jurakami. Było tak aż do 29 marca 1928 roku, kiedy to na posiedzeniu radzieckiego Komitetu Współpracy z Małymi Narodami Dalekiej Północy podjęto uchwałę, że należy: „wprowadzić nazwę Nieńcy zamiast Samojedzi, nienieckiej zamiast samojedzkiej”. 

A więc w terminologii naukowej pojawia się nowe słowo: „Nieńcy”. A co za tym idzie i słowo „Nieniec”. Na pewno nie będzie dla nikogo zaskoczeniem informacja, że w języku lokalnych ludzi oznacza ono prawdziwego człowieka. Nenej, Nenec, prawdziwy człowiek. Oddano być może w ten sposób sprawiedliwość narodowi, który jak zauważono już w XVIII wieku, sam siebie nazywa Nieńcami.
Kim są Nieńcy? Być może właściwa odpowiedź brzmi: rdzennymi mieszkańcami nienieckiej ziemi. I choć pojęcie rdzenności jest niezwykle grząskie – świat dopiero od niedawna przegrywa walkę z kategoryzacją wszystkiego, a kiedyś wcale się kategoriami nie przejmował – to jednak Nieńcy byli obecni w swoich tundrach prawdopodobnie już w czasach kronikarza Nestora, a w XVI wieku już na pewno, co potwierdzają dokumenty osady Pustozersk. Ale właściwie, dlaczego nie mieliby tam być od zawsze?
To prawda, istnieją trzy teorie. Pierwsza, że przybyli z zachodu i północy. Druga, że z południa, z gór Sajanów. I trzecia, Georgija Prokofiewa, mówiąca o tym, że dzisiejsi Nieńcy to zlepek kultur „południa” i „północy”. Do dziś wśród nienieckich pasterzy reniferów zachowały się opowieści o Sirta. Ludziach, którzy zeszli pod ziemię ze strachu przed przybyszami z południa. Dziś archeolodzy odkopują starożytne osady. Nie znajdują w nich śladów pasterstwa takiego, jakim zajmują się dzisiejsi Nieńcy i ich nieodlegli przodkowie. Znajdują za to ślady morskiego myślistwa i gliniane garnki – coś, czego Nieńcy nie chcieli albo nie umieli docenić, aż do czasów zupełnie niedawnych. Czasów, kiedy musieli kupować je od rosyjskich kupców. Gdyby spojrzeć na Nieńców w telegraficznym skrócie przez tysiąclecia, otrzymujemy za Andriejem Golowniowem obraz ciągłej ewolucji kultur, które za swoją ojczyznę miały rozległe tereny za Uralem. Najpierw mezolityczne kultury Uralskie, z których wyodrębniły się ścieżki w kierunku kultur uralskich i samojedzkich. Te z kolei rozróżniły się na Ugrów (Chantów i Mansów) i Ugro-finów, a interesująca nas grupa samojedzka na spokrewnione ze sobą narody: Nieńców, Eńców, Nganasanów i ich południowych pobratymców, Selkupów. Tyle statystyki. Obecni Nieńcy to, podobnie jak i obecni Polacy, obywatele XXI wieku.
 

Nieńcom przypadł w udziale kraj północny, pokryty tundrą. Zatopiony we mchu, bagnie, a zimą skuty lodem. Każdy z wyników wyszukiwania przekieruje użytkownika Interenetu do tysięcy zdjęć nienieckich pasterzy reniferów i właśnie jako tacy zamieszkują XXI-wieczne imaginarium. Z pewnością odnosi się to do części współczesnych Nieńców, którzy do dzisiaj, na swoich saniach, skuterach śnieżnych i ciągnikach, pokonują te same trasy, co przed wiekami. Latem na północ, w stronę wybrzeża, na wygodne, wolne od owadów pastwiska. Zimą na południe, po osłonę od lodowatego wiatru, na granicę tundry i lasu. Jednak nie jest to stan odwieczny, ma wiele zawirowań i niuansów. Nikt nie jest wolny od historii. Według uczonych Nieńcy zaczynali jako arktyczni łowcy dzikich reniferów stopniowo przechodzący na pasterstwo. Najpierw w niewielkiej skali, a potem masowe, wielkostadne. Nie wiadomo kiedy zaczęła się ta zmiana. Są tacy uczeni, jak Jurij Kwasznin, którzy twierdzą, że dopiero w XVIII–XIX wieku, kiedy taki rodzaj gospodarki zaczął się opłacać i był wprzęgnięty w szerszy system podatków, danin i zwykłego handlu. Ludzkie grupy nie żyją na odseparowanych wyspach, a w ciągłej relacji ze sobą. Na Nieńców mieli wpływ ich sąsiedzi, tacy jak np. naród Komi, którego język przyjęło za swój wiele grup Nieńców, czy Rosjanie – początkowo kolonizatorzy, potem administracyjni zarządcy pilnujący swoich „północnych interesów”.

 

W czasach, kiedy mógł zetknąć się z Nieńcami Izydor Sobański, wielu z nich było według ówczesnej terminologii poganami. Ciągle żywe było dziedzictwo „pierwszej religii”, jak czasami nazywa się cały kompleks wierzeń związany z szamanizmem. Z postacią szamana jako mediatora pomiędzy światami duchów (dolnym i górnym) a światem środkowym, światem człowieka. Nieńcy byli też animistami, widzieli świat i jego elementy jako byty ożywione. Głównym twórcą świata był Num – bóg-niebo. Ale oddawali też cześć bogom bardziej przyziemnym, często wyobrażanym pod postacią drewnianych figur. Niczym przodkowie nas wszystkich z jaskini Drachenloch, składali w ofierze czaszki niedźwiedzi i reniferów. Składali w ofierze też psy. Niegdyś podobno także ludzi. Według dokumentów cerkiewnych w 1892 roku, w Tymańskiej Tundrze, tadibe (szaman) Parkuj złożył w ofierze 16-letnią dziewczynę. Ale czy te dane są obiektywne? Czy może były częścią epickiej walki cerkwi prawosławnej z szamanizmem, który był według niej ostoją szatana. Pewne jest, że w 1827 roku archangielski mnich, archimandryta Wienimin, dokonał zniszczenia głównego sanktuarium Nieńców na wyspie Wajgacz, gdzie spłonęło kilkaset drewnianych figur znajdujących się tam od setek, może nawet tysięcy lat. Być może opacznie zaczęło spełniać się sekretne imię, jakim bogowie zwracali się podczas obrzędów do nienieckich szamanów – Jewa (sierota).

 

Lenin i Stalin pogodzili obie te wizje świata w jednej celi. Po rewolucji prześladowano zarówno prawosławie, jak i szamanizm. Był to długi proces, któremu towarzyszyły też przemiany społeczne i administracyjne. Pasterze stali się robotnikami. Sposób życia zamieniony został na sposób produkcji. Tundra przestała być centrum świata, a stały się nim kolejne szczeble administracji lokalnej, osady, miasteczka i ostatecznie sama stolica: Moskwa. Lata 20. XX wieku to nacjonalizacja, podział społeczeństwa na robotników i kułaków. Kułaków usunięto w latach 30., podobnie wrogów narodu. Lata 40. i 60. to komasacja nierentownych kołchozów. Powstają sowchozy. W 1943 roku upada Mandalada, zbrojny bunt Nieńców przeciwko kolektywizacji. Według przekazów, w wyniku represji, milkną w tundrze szamańskie bębny (Gołowniew). Nie ma komu na nich grać. Choć jak podkreśla sam autor Mówiących kultur pozostały jednostki wciąż bębnów używające. Przynajmniej od czasu do czasu. W tajemnicy i czasem wbrew opinii społecznej. Z biegiem lat likwiduje się „nieperspektywiczne” osady, ludzi przesiedla się do tych z perspektywą. Rośnie dystans pomiędzy dziećmi wychowywanymi w internatach a ich rodzicami. Powiększa go obowiązkowa służba wojskowa chłopców. Ale jak wiemy i ten system w końcu upadł razem ze Związkiem Radzieckim. Grupy Nieńców wciąż żyją w tundrze, wciąż wypasają renifery. W innych warunkach i na innych zasadach ekonomicznych. Do słownika wchodzą nowe terminy, jak ropa i gaz, etnoturystyka, zachowanie tradycyjnej kultury, folklor, dopłaty za życie według tradycji itd. Tak właśnie toczyła się i ciągle toczy się historia Nieńców, o której sam Izydor Sobański już nie mógł mieć pojęcia. Liczba Nieńców to około 44 tysiące ludzi. Co plasuje ich w czołówce najludniejszych, rdzennych narodów północy.
Wracając do obiektów w krakowskim muzeum. W tym punkcie kończą się informacje, które możemy pozyskać z muzealnych metek. Jako że wiemy już skąd obiekty pochodzą i znamy grupę etniczną, postanowiliśmy zwrócić się o pomoc do eksperta Rosyjskiej Akademii Nauk: Jurija Nikolajewicza Kwasznina, doświadczonego badacza i człowieka świetnie zorientowanego w sprawach nienieckich. Jego wizyta w naszym magazynie przyniosła nieoczekiwane efekty. Ale po kolei.

Przede wszystkim Jurij Kwasznin podzielił się z nami informacjami o przedmiotach.

1. Płaszcz futrzany

Jest to okrycie bez wątpienia należące kiedyś do Nieńców, a ściślej do Nienki, ponieważ jest to strój kobiecy. Rosjanie nazywają go panica i od tego momentu i my możemy go tak nazywać. Sami Nieńcy natomiast nazywają go pany albo ściślej nje pany. Tutaj jednak sprawa zaczyna się komplikować, ale też robi się ciekawszą. Istnieją dwa generalne typy kobiecego stroju Nieńców. Jeden z nich to właśnie panica, a drugi to tak zwana jaguszka. Panica, taka jak ta w muzeum, jest strojem występującym rzadziej i na bardziej ograniczonym terenie, który można określić jako zachodnią część terytorium zamieszkałego przez Nieńców, a jeszcze ściślej – jako najdalsze na zachód miejsce zamieszkałe do dziś przez tę grupę. Półwysep Kanin. Jest też dzisiaj zdecydowanie rzadziej używany. Właściwie nigdy na co dzień. Jaguszka za to jest typem odzieży rozpowszechnionym po dziś dzień wśród Nienek, zwłaszcza na wschód od gór Ural. Tam właśnie znajduje się Salechard vel Obdorsk, miejsce pozyskania tego przedmiotu przez I. Sobańskiego. Salechard leży na wschód od Uralu, a więc nie w miejscu naturalnego występowania panicy.
Jak więc znalazła się tam nasza panica? Jak podkreśla Jurij Kwasznin, w XIX wieku spotykało się tego rodzaju strój wśród wschodnich Nieńców, przede wszystkim z powodu praktyk matrymonialnych, sprowadzania kobiet z odległych rodów, w tym przypadku: zachodnich. Kobiety przbywały w swoich rodzimych strojach. Fakt pozyskania panicy przez Sobańskiego w Salechardzie jest jednym z dowodów na tę właśnie praktykę. Fascynujące! – skomentował Jurij.
Po bliższym przyjrzeniu się panicy można także jeszcze dokładniej określić jej typ. To tak zwana piena-pany. Strój zrobiony przy użyciu pasów zdartych z nóg renifera, z tak zwanego kamusa. Piena – kamus, pany – płaszcz. Piena-pany to zdecydowanie strój elegancki, żeby nie powiedzieć odświętny. Kiedyś i ten przechowywany w naszym muzeum musiał takim być. Można zaryzykować też i nazwać go archaicznym, czymś w rodzaju stroju prababci lub góralskiego kostiumu.

2. Odzież futrzana

Coś, co w katalogu muzeum jest opisane lakonicznie: „Okrycie wierzchnie futrzane w postaci skafandra”, zostało rozpoznane jako zewnętrzna odzież męska. Jej rosyjska nazwa to gus, sami Nieńcy nazywają ją sawak, a czasami sook. Już na pierwszy rzut oka sawak wygląda na bardzo ciepły. W tym także zamyka się jego główna funkcja. Żeby ją zrozumieć trzeba wyobrazić sobie inne części odzieży Nieńców. W roku 1594 Gjurgen von Linschoten, holenderski żeglarz, pisze:
 
Płaszcz mają futrzany, ubierany włosem do środka, na rękach rękawice przyszyte do rękawów żeby można je było cały czas zakładać i ściągać i czapkę przyszytą do płaszcza (kaptur).
 
Jest to jeden z najstarszych opisów malicy. Podstawowego ubrania Nienieckich mężczyzn, będącego takim po dziś dzień. Niestety w muzeum nie posiadamy takiego. To jednak, co mamy, czyli sawak właśnie, zakładano na malicę jako dodatkowe ocieplenie w bardzo silne mrozy. Także kiedy długo trzeba było siedzieć na saniach. Zarzucano go na malicę, nie spinano pasem, a przed wejściem do namiotu (czumu) ściągano i zostawiano na zewnątrz. Sawak nie należał do strefy domu, był częścią zimowej tundry. W sawaku można było spędzić noc na śniegu w najtęższe mrozy. A więc była to odzież zewnętrzna, którą dla ochrony przed mrozem używali nie tylko Nieńcy, ale też europejscy przybysze chcący przetrwać. Z pewnością także zesłańcy. Ten znajdujący się w muzeum ma czerwone lamówki rękawów. Kiedyś uszyty był z jasnego futra. Czy sugeruje to jego strojność? Być może.

3. Buty

Buty podpisane nazwiskiem Sobańskiego wprawiły naszego kolegę w konsternację. Tradycyjne, długie, futrzane, Nienieckie buty nazywane piwa albo piema, podobnie jak te uszyte są z łap renifera. Jednak podeszwa butów Sobańskiego jest nietypowa. Europejska – powiedział Jurij. Rzeczywiście, ma skórzaną podeszwę, niewielki obcas, skórzane lico, podczas gdy obuwie Nieńców całe jest z futra, łącznie z kosmatymi podeszwami zrobionymi z włosia rosnącego pod racicami reniferów. Nietypowy jest też rozmiar buta. Około 42–43 numer. Możliwy głównie dla Europejczyków, bardzo rzadki wśród niewysokich Nieńców. A może to buty tego Sobańskiego? – zastanawiał się nasz ekspert. Ciekawa hipoteza.

4. Spodnie

Na ich temat niestety nie możemy wiele powiedzieć, podobnie jak i Jurij. Poza tym, że kiedyś używano zamszowych spodni i nazywano je miarej (zamsz) pimja (spodnie). Do dzisiejszych czasów nie zachowało się wiele egzemplarzy. Trudno też powiedzieć czy są charakterystyczne akurat dla Nieńców. Z pewnością należą do stroju męskiego i były własnością Izydora Sobańskiego.

5. Czapka futrzana z łańcuchami

W kroju przypomina świąteczne nakrycia głowy nienieckich kobiet, w języku Nieńców wadak, a po rosyjsku nazywane kaporami, co można przetłumaczyć jako czepiec. I tą nazwą będziemy się od tej pory posługiwać. Jednak te widziane przez Jurija Kwasznina gruntownie różnią się od tego w naszym muzeum. Inne jest futro, zwykle renifera, a w naszym przypadku z rosomaka, rzadkiego zwierzęcia, inny krój. Inna estetyka. Gdyby nie wpis do metki określający go jako Samojedzki, Kwasznin wahałby się czy może ten element odzieży przypisać tej właśnie grupie. Jedyne, co mogliśmy uznać za pewnik, to, że jest to część stroju kobiety. A także to, że łańcuszki i koła z pewnością nie służyły do ciągania sań.
Na tym musieliśmy poprzestać, na szczęście do czasu.

Wkrótce po wizycie w Krakowie Jurij Kwasznin przysyła nam odszukaną przez siebie litografię autorstwa rosyjskiego artysty z XIX wieku, Wladymira Swierczkowa. Jako że artysta urodził się w 1821 roku, grafika ta musiała powstać w drugiej połowie wieku. Jak informuje autorski podpis, została narysowana z natury. Tytuł głosi: Samojedzi archangielskiej tundry. Co przedstawia?

 

Widzimy na niej grupę Nieńców, przy czym zgodnie z opisem są to Nieńcy żyjący w archangielskiej tundrze, prawdopodobnie na półwyspie Kanin, a więc na zachodzie. Ważniejsze jednak jest co innego. Otóż odwrócona plecami do widza, siedzi kobieta mająca na sobie dwie niezwykle istotne dla nas rzeczy. Po pierwsze: czepiec podobny do tego znajdującego się w naszej kolekcji, po drugie: niemal identyczną panicę! Dzięki litografii przenieśliśmy się na moment w czasie i to razem z eksponatami. Zobaczyliśmy zarówno czepiec, jak i panicę w akcji. Na żywej osobie, noszoną razem. Dwa elementy będące kompletem jednego stroju.

 

Ale kim jest ta osoba? Wspaniale byłoby ją zapytać, poprosić, by odwróciła się tak, żebyśmy mogli zobaczyć jej twarz. Widzimy za to twarze dwóch mężczyzn. Przynajmniej jeden z nich przyjechał z daleka. Ma na sobie niemal identyczny sawak do tego, znajdującego się w Krakowie. A więc był w podróży. Drugi z nich trzyma laskę, kij lub posoch, ubrany jest tylko w malicę. Stoją naprzeciw siedzącej kobiety. Zwracają się do niej w jakiejś sprawie? Właściwie w jakim ona jest wieku? Jest staruszką czy dziewczyną? Czy dziecko w futrzanym kombinezonie jest jej? Co rzeczywiście przedstawia ta scena? Niestety nie wiemy tego. Możemy się tylko domyślać. Czy to zaślubiny? Czy prośba o radę kogoś o wyższym statusie? Osoba w kobiecym stroju siedzi wobec mężczyzn, co w bardzo patriarchalnej strukturze społecznej Nieńców jest bardzo nietypowym zachowaniem. I ten rosomaszy czepiec… Żeby uzyskać odpowiedzi na te pytania, trzeba mieć kogo zapytać. I tutaj nieoczekiwanie pojawia się na to nadzieja. Muzeum z Narjan Mar, stolicy Nienieckiego Okręgu Autonomicznego, odpowiedziało na nasze prośby o identyfikację obiektów w bardzo nieoczekiwany sposób. Odpowiedziało fotografią. Fotografią, na której widzimy czepiec niemal identyczny do tego znajdującego się w kolekcji naszego muzeum. Równocześnie identyczny z tym, który widzimy na litografii Swierczkowa.

 

Czy zdjęcie jest XIX-wieczne? Nie! Zostało zrobione w 2004 roku! W leżącej nad brzegiem Morza Barentsa osadzie Oma. Podobny jest kształt. Podobny materiał. Identyczny detal: półkole z czerwonego sukna, wszyte z tyłu głowy! Wszystko to nie jest spotykane w innych nienieckich czepcach. Jedyne, co mogliśmy zrobić, to udać się do Narjan Mar, a następnie do Omy i zapytać. Zapytać osoby, które zrobiły zdjęcie i osobę przedstawioną na zdjęciu, czym jest przedmiot, który w 2004 roku miała na głowie. Założyliśmy, że wiedza o czepcu ze zdjęcia będzie też wiedzą o czepcu w naszym muzeum, a także tym z XIX-wiecznej litografii.

A więc pora wyruszać. Droga prowadzi przez Moskwę, aż do leżącego nad brzegami rzeki Peczory miasta Narjan Mar, stolicy Nienieckiego Okręgu Autonomicznego.
Miasto liczy około 30 tysięcy mieszkańców i powstało stosunkowo niedawno, bo w 1929 roku. Stało się centrum administracji i sztabem głównym akcji eksploatacji surowców regionu. Do dziś sprawuje tę rolę pilnując czwartych pod względem bogactwa w Federacji Rosyjskiej złóż ropy naftowej i gazu. Jest nowoczesne. Rozświetlone. A kierowcy zatrzymują się na długo zanim przechodzień wejdzie na pasy. Kiedy powstawało towarzyszył mu wystudiowany entuzjazm, mający przyciągnąć robotników z całego Związku Radzieckiego.
Tak się stało i to ich potomkowie zamieszkują dzisiaj Narjan Mar. Razem z robotnikami zmieniającymi się na odwiertach i przybyszami ze średniej Azji. Z Moskwą łączy je codzienny rejs odrzutowca. Ludzie martwią się, że razem z powstaniem planowanej drogi lądowej, ich miasto zaleją tani robotnicy, chcący dorobić się na legendarnych naftowych pensjach mieszkańców. Póki co, dzieci biegają po ulicach niepilnowane. Pranie suszy się na sznurkach przed blokami, a policja nie sprawia wrażenia bardzo zajętej. Ważny jest strategiczny skarb tundry – ropa. Nieńcy to niewielki odsetek ludności miasta. Chociaż oficjalnie przetworzony, Nieniecki folklor jest fundamentem identyfikacji miasta. Istnieją grupy taneczne i muzyczne, jest pełen szklanych żyrandoli Pałac Kultury, w którym odbywają się koncerty i przyjmuje się gości VIP. Ćwiczą tam też grupy folklorystyczne. Biuro nienieckiego stowarzyszenia Jasawiej, dbającego o byt współczesnej ludności Nienieckiej, znajduje się w piwnicach bloku.
Muzeum Nienieckie jest instytucją założoną w 1934 roku. To jego pracownicy sfotografowali czepiec w osadzie Oma, oni też podzielili się z nami fotografią. Tam właśnie udajemy się z pytaniem o okoliczności powstania zdjęcia i z nadzieją na informację o czepcu.
Kto ukuł powiedzenie, że etnograf zawsze przybywa za późno? Czepiec z Omy spłonął w pożarze! Rzadki i szamański? Po tych wydarzeniach wygląda na to, że jeszcze rzadszy. Czy naprawdę ten typ czepca miał coś wspólnego z szamanizmem? Szamanizmem w kobiecym wydaniu?

O tym, że obiekt jest rzadki, może świadczyć niewielka ilość analogicznych przedmiotów w kolekcjach muzealnych. Jeden jest w Krakowie. Wiadomo też o innym, przechowywanym w przepastnych zbiorach Rosyjskiego Muzeum Etnograficznego. Dzięki kustoszom tego muzeum wiemy, że czepiec trafił tam w latach 20. XX wieku za sprawą znanego radzieckiego etnografa, Siergieja Rudenki. Rudenko nie pozostawił jednak żadnych informacji co do domniemanej szamańskości przedmiotu. Informacji na ten temat nie ma, pracownicy tej instytucji określają go więc jako najzwyklejszą czapkę, podobną opinię rozciągając zarówno na czepiec w Krakowie, jak i każdy inny. Rudenko żył i pracował w trudnych czasach. Zwłaszcza przedmioty kultowe i szamańskie nie miały wtedy najłatwiejszego życia, nie wspominając o ich prawowitych właścicielach. Wielu z nich zginęło. Etnografów oskarżano o wspieranie kułactwa (m.in. szamanów). Wielu kułaków wydawano służbom. Sam Rudenko spędził sporo czasu przekopując łopatą kanał łączący morze Białe z Wołgą. I nie były to archeologiczne wykopaliska.

A więc zwykła, „kudłata” czapka z futra rosomaka. Dla lubiących logiczne prawdy, nawet fakt obecności niezbyt estetycznego, grubego, „kudłatego” futra rosomaka można wytłumaczyć surowością syberyjskich mrozów. Jedyne, co może wybudzać wątpliwości, to krótkie zdanie innego uczonego z dawnych czasów. Był nim Matias Aleksander Kastren, fiński poddany cara, który w swoim obszernym dziele O podróży po Laplandii, Północnej Rosji i Syberii (1838–1844, 1845–1849) pisze tak o spotkanej samojedzkiej czarownicze:
 
[…] jej głowa, ramiona i część twarzy były pokryte kołpakiem ze skóry rosomaka, ze zwisającymi na plecy miedzianymi kołami. Chodziła wokół ogniska, zatrzymywała się na krótko z każdej z czterech stron i kłaniała się na wszystkie cztery strony. 
 
Czy ten opis czegoś nam nie przypomina?
 
13 lat po Kastrenie, z Nieńcami zapoznał się nasz Izydor. W okolicach tego właśnie czasu Nieńców rysował Swierczkow, notabene w rzeczywistości von Svierchkoff, rodak Kastrena. 

Dzięki pracownikom muzeum w Narjan Mar udało nam się dotrzeć do jeszcze jednego ciekawego źródła. Książki napisanej w latach 30. przez Aleksandra Jewsiugina, sekretarza komitetu partii ówczesnego Okręgu Nienieckiego. Nieńca z pochodzenia, który pod koniec swojej owocnej kariery utrwalania władzy sowieckiej na północy, odkrył w sobie powołanie do etnografii. Spotykał się z ludnością, notował relacje starców. Powstała książka Nieńcy archangielskiej tundry.

Oprócz opisów, takich jak na przykład opis pobicia prawosławnych duchownych przez politycznie uświadomioną nieniecką młodzież, zawarł w niej wiele ciekawych relacji rdzennej ludności. Najczęściej z nim zresztą spokrewnionej. Pisze o tym tak:

Kobiecej i męskiej czapki z futra rosomaka się do czumu (namiotu) nie wnosiło, bo rosomak był uważany za bliskiego niedźwiedziowi. Wyjątkiem był tylko szaman w momencie kamłania (obrzędu).   

 Albo relacjonując opis podróżnika Maksimowa, który wspomina o spotkanym szamanie:

 […] widzę go jak by to było dzisiaj, w kudłatej czapce z rosomaka, zakrywającej uszy, spod której wystawała jego czerwona twarz z nabiegłymi krwią oczami.

Do tego autora jeszcze wrócimy. Tymczasem wyłania się nam niejednoznaczny obraz czepca jako przedmiotu związanego ze strefą sacrum, części szamańskiego stroju. Na marginesie: w języku Nieńców szaman to tadibe, słowo to pochodzi od Ewenków, zupełnie innego narodu, niespokrewnionego z Nieńcami.

Religia każdego narodu to najczęściej bardzo skomplikowana sprawa. Warstwa za warstwą odnoszących się do siebie i wzajemnie komentujących symboli, których korzenie tkwią niekiedy w niepamiętnych czasach. Ale spróbujmy chociaż trochę zrozumieć, dlaczego akurat ta czapka miałaby mieć coś wspólnego z międzyświatową działalnością nienieckich tadibe. Naszym przewodnikiem niech będzie książka Andrieja Gołowniowa, Mówiące kultury.

Od czego zaczniemy? Zacznijmy od kobiet, ponieważ to częścią ich świata był czepiec. Jak zaznacza sam Gołowniew, szamanizm męski różni się od kobiecego. Podobnie zresztą, jak świat mężczyzn od świata kobiet. Świat mężczyzn to tundra. To kierunek na zewnątrz. Świat kobiet to świat namiotu (czumu). Nie prowadzi ku niebu. Jest studnią w bezdenne głębiny wewnętrznego świata, także świata podziemi. Według relacji, nienieccy tadibe potrafili przebić się włócznią czy nożem i nie doznać żadnego uszczerbku na ciele, nie uronić ani jednej kropli krwi. Kobiety-szamanki przeciwnie – odcinały sobie kawałek języka i rzucały go w ogień. Przecinały skórę na piersiach, płynęła krew, a one dawały się jej napić choremu. Krew w kobiecych obrzędach lała się obficie. Rzeka krwi płynęła przez świat podziemi, a kolor czerwony był kolorem kobiet. Spójrzmy na czerwony półokrąg wszyty w tylną część „naszych” czepców.

 

A więc czerwień. Drugą charakterystyczną cechą czepca, która nie może umknąć naszej uwadze, jest jego „kudłatość”. To dzięki długiej i twardej sierści rosomaka. Czy chodzi tylko i wyłącznie o siarczyste mrozy? Wśród Nieńców funkcjonowało powiedzenie, że jeśliby przestać ogrzewać małe dziecko przy ogniu, szybko porośnie ono futrem. Rzeczywiście, prawdziwy człowiek nie ma futra. Futro noszą zwierzęta, a co gorsza także istoty stojące na krawędzi światów. To miejsce szamanki, ale nie tylko. Jedną z nich jest tzw. Popiołowa starucha albo inaczej Parne. Jest pół-kobietą, pół-niedźwiedzicą, ale ukazuje się także pod postacią rosomaka lub wilka. Parne tęskni za przemianą w człowieka, ale gdyby się to stało, ludzie, a zwłaszcza dzieci, znaleźliby się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Niczego się nie spodziewając, można zostać przez nią porwanym w zaświaty lub zabitym. Dlatego Nieńcy nigdy nie wyrzucają starej odzieży. Co mogłoby się stać? Parne błądząca po tundrze mogłaby ją znaleźć, założyć i zamienić się w człowieka, a raczej jego niebezpieczną parodię. Swoją drogą nikogo nie powinno zdziwić, jeśli do dzisiaj usłyszy wśród Nieńców lub Selkupów, że widzieli na śniegu ślady Jeti, śnieżnego człowieka. Chodzi o Parne. A więc Parne jest „kudłata”, ma niedźwiedzie futro. Skąd rosomak?
Rosomak jest bratem niedźwiedzia. Istotą mającą umiejętność patrzenia na drugi, dolny świat. Ma możliwość przekraczania jego granicy, podobnie jak Parne może przekroczyć granicę pomiędzy zwierzęcością a człowieczeństwem.
Rosomak obrazuje ciemnego szamańskiego ducha, z którym stykają się kobiety. Z którym także walczą, chroniąc „wewnętrzny” świat przed inwazją sił z dna ziemi. Granica światów to w przypadku kobiet nic innego, jak wejście do domostwa. Ale kobieta sama jest wejściem, sama jest bramą. Poprzez kobietę na środkowy świat przychodzą nowi ludzie, nowe dusze pochodzące ze świata podziemnego. U Nieńców największym sprzymierzeńcem kobiet w ochronie wejścia do namiotu jest pies. Pies, jego skóra i sierść, pilnują także bezpieczeństwa progu świata wewnętrznego. Wnętrza kobiety. Futro psa jest futrem ciemnym, związanym z dolnym światem. To futro także można znaleźć na czepcu. Zresztą nie tylko tam. Dolna część panicy, też tej w naszym muzeum, obszyta jest futrem białego psa. Od pasa w dół cały strój kobiecy zabezpieczony jest białą sierścią psa.
A mosiężne łańcuchy i koła? A zwłaszcza koła? Stara nieniecka legenda mówi o myśliwym, który na polowaniu zabił białą ważenkę (samicę renifera). Kiedy wyjął nóż i zaczął ją oprawiać, nóż utknął w czymś twardym. Było to mosiężne kółko znajdujące się w samym środku zwierzęcia. Myśliwy zaniósł je do namiotu, gdzie potem strzegło jego domowego ogniska. Tego, co żeńskie. Świata czumu i czegoś znacznie, znacznie głębszego. Przepastnego nawet. Ale zaraz… chyba uprzedzamy nieco fakty. Do tego motywu, do sprowadzenia kobiety do namiotu, czyli do ślubu, jeszcze wrócimy. To, co możemy powiedzieć już teraz, to, że dźwięk metalu miał moc przenikania światów.
A więc czepiec z Omy został stracony. Spłonął w pożarze i już nigdy nie uda się go zobaczyć. Jedyne, co mogliśmy zrobić, to pojechać do Omy i porozmawiać z jego ostatnią właścicielką. Przecież pomimo tego, że zginął przedmiot, nie zginęła pamięć o nim. A może w Omie takich czepców jest więcej?
Współczesna Oma to miejscowość licząca około 700 mieszkańców, leżąca nad brzegiem niewielkiej rzeki o tej samej nazwie, tuż u jej ujścia do Morza Barentsa. Oma, tak naprawdę, jest niewielkim kawałkiem suchego lądu, otoczonego rozległymi bagnami. Głównie z tego powodu w lecie dotrzeć można do niej tyko samolotem. Zimą bagna zamarzają. Oma jest miejscem styku dwóch kultur, Rosyjskiej i Nienieckiej. Przy czym oba narody mieszkają w samej miejscowości od stosunkowo niedawna. Być może z tego powodu osada podzielona jest na dwie części. Główną – rosyjską – i tę nieco bardziej na uboczu, o wiele skromniejszą – nieniecką. Osadę założyli rosyjscy staroobrzędowcy, chłopi chcący żyć niezależnie i po swojemu, na obrzeżach „rosyjskiego” świata. Dalej znajdowały się już tereny zupełnie innej kultury. Ostatecznie skutecznie uniemożliwił im to Józef Stalin, na mocy dekretu, zgodnie z którym do Omy początkowo musieli wprowadzić się rosyjscy mieszkańcy zlikwidowanych, okolicznych osad, tworząc tak zwaną komasację. Na mocy kolejnych rozporządzeń, tym razem o wiele już późniejszych, w latach 50. i 60. w osadzie osiedleni zostali też koczujący wcześniej Nieńcy. I tak Oma stała się dwunarodową, co nie przechodziło zupełnie bez konfliktów, a społeczność Omy do dziś trudno nazwać zintegrowaną. Dla Nieńców procesy administracyjne były wyjątkowo traumatyczne. W 1933 roku, kaninska grupa Nieńców, a więc ta najbliżej Omy, została rozkułaczona i upaństwowiona, co dotyczyło głównie ich reniferów. W 1955 roku, powstały większe, i w zamyśle skuteczniejsze kołchozy, żeby w latach 60. zamienić się w sowchozy. Większość ludzi zajmujących się wypasem reniferów lato spędza na bliskim półwyspie Kanin, skąd razem z mrozami schodzi w okolicę samej osady, ale rzadko przekracza jej granicę. W Omie mieszka spora grupa nienieckich kobiet, emerytów, ludzi nie zajmujących się już pasterstwem. Jesienią 2017 roku nie milkły echa wystrzałów miejscowych, od rana do nocy polujących na dzikie gęsi. Na podmokłych pastwiskach pasły się krowy. Trudno nie odnieść wrażenia, że Nieńcy nie są w Omie do końca u siebie. Chociaż sanie przed domami, wypełnione przedmiotami przeznaczonymi na zimę, są jawnym znakiem obecności północnych pasterzy reniferów.    

Kto jest lub raczej był właścicielem czepca ze zdjęcia? To pani Zinoida Barmicz, była felczerka rejonowa.



A kto na fotografii ukrywa się pod czepcem? To jej córka Tatiana, pracownica administracji osady.



Żadna z nich nie spędzała czasu na podtrzymywaniu płomienia w ognisku. Żadna nie doglądała stad reniferów. A jednak czepiec z rosomaka przypadł im w udziale. Chciałoby się powiedzieć – przypadł w udziale choć wcale nie miał przypaść, bo plan był inny. Ale plany często, i bardzo szybko, stają się nieaktualne. Pewne jest to, że spłonął na strychu u pani Zinoidy około roku 2008. Iskrzący przewód elektryczny zrobił swoje, w przeciwieństwie do elektryka wcześniej wielokrotnie proszonego o naprawienie instalacji. Podczas kilku spotkań w obłożonym plastikowymi panelami budynku administracji Omy, podzieliły się z nami historią czepca.

Przede wszystkim poznaliśmy dwa wcześniejsze pokolenia jego właścicielek: babcię i matkę pani Zinoidy. Babcię Chjonię, urodzoną w 1885 roku, przed chrztem noszącą nienieckie imię Nieko (kobieta). W pamięci żyjących to właśnie jej, jako pierwszej, towarzyszył ten czepiec. I matkę: Wierę. Co do nich, tak, nad doglądaniem ogniska z całą pewnością spędziły szmat czasu. Ale co chyba najważniejsze, usłyszeliśmy też opowieść o weselu Tamary, siostry pani Zinoidy. To właśnie w środku kaninskiej tundry, w latach 60., po raz ostatni użyto tego czepca. Użyto podczas ślubu!
A więc Wiera oddała czepiec swojej córce Tamarze, na ślub. Po tym wydarzeniu Tamara zmarła przedwcześnie, a czepiec zwrócony został jej matce, Wierze. A kiedy ona z kolei umierała, przekazała go swojej drugiej córce, wykształconej w mieście, Zinoidzie. Czy wszystkie zwykłe czapki odsyła się do matki zmarłej właścicielki?

Temat ślubu nie zniknął już podczas wszystkich innych rozmów z mieszkankami i mieszkańcami Omy. Co prawda zawsze były to informacje przywołane z przeszłości, często zasłyszane, ale innych nie mamy i innych nie miały też nasze rozmówczynie. Same starały się rozwikłać tajemnice tego nakrycia głowy, należącego już tylko do świata ich kobiecych przodków.

Gdyby odwoływać się do uogólnionych wrażeń, można by powiedzieć, że Nieńcy, a także Nienki, nie należą do narodów wylewnych i łatwo nawiązujących kontakty. Zwłaszcza kiedy chodzi o strefę im bliską, o coś, co chronią przed obcymi. Tym cenniejsze było dla nas spotkanie z grupą kobiet mieszkających na co dzień w Omie. Szczególnie, że pojawiły się zupełnie nowe wątki.
Mężem? Sobański mężem nienieckiej dziewczyny? To tak wszedł w posiadanie czepca, którego odpowiednik, jak po raz kolejny powtórzono, był czepcem używanym podczas ślubu? Zresztą nie tylko czepiec związany był z tym rodzajem wydarzenia. Panica też była odzieżą odświętną, ślubną. Tym strojem, który matki szyły swoim córkom w jednym celu… Dzisiaj tym celem mogą być imprezy folklorystyczne, ale kiedyś taka impreza mogła być tylko jedna. I był nią ślub. Co więcej, nasze rozmówczynie rozpoznały inny element naszej kolekcji, który do tej pory nie był wiązany z Sobańskim. To uprząż z kła morsa i czerwonych, skórzanych wstęg. Do dzisiaj używana przez miejscowe kobiety podczas ślubów i świąt.
A więc ślub? Ślub jako środowisko naturalne aż trzech obiektów z kolekcji Sobańskiego? Czepca, panicy i uprzęży? Jako że oprócz bycia muzealnikami staramy się także niekiedy być naukowcami, sięgamy do źródeł pisanych. Czy nam pomogą? W tym przypadku zaglądamy do wspomnianej już książki W. Jewsjugina, partyjnego Nieńca, przechrzczonego w późnym wieku na etnografa. Można znaleźć w niej dwa fragmenty dotyczące interesujących nas obiektów.

Po pierwsze, opis wyglądu uprzęży używanej podczas ślubu: „uzdy były zdobione, plecionymi, zamszowymi, czerwonymi wstążkami. Płytki z kła morsa.”

Chciałoby się powiedzieć wypisz wymaluj przedmiot znajdujący się w naszym muzeum.

Po drugie czepca. Nietypowego czepca z futra rosomaka. O dziwo napotykamy na niego podczas lektury opisu obrzędu pogrzebowego: „Kobietę (zmarłą) wyprawiano jak żywą, w najbardziej pamiętaną i drogą – ślubną panicę z bobra i ślubną czapkę z futra rosomaka. Dziewczynę w taką samą panicę, czapkę i buty, które były przygotowywane dla ślubu”.

Najbardziej pamiętane i drogie! Oblekano nimi zmarłe. Czy były to przedmioty na sprzedaż?

Podobną, chociaż o wiele mniej precyzyjną informację możemy znaleźć także u rosyjskiej etnografki lat 60., N.F. Prytkowej. W jednym z jej tekstów poświęconych odzieży nienieckiej pojawia się aluzja do czepca z futra rosomaka jako „czepca ślubnego” lub „czepca swatki”. Brak jednak u badaczki jakichkolwiek przykładów czy bezpośrednich relacji z użycia takiego przedmiotu.

Moglibyśmy przytoczyć relacje z obrzędowego scenariusza nienieckiego ślubu. Z następującą po sobie sekwencją „zaciągania języka”, swatania, targów i ostatecznie przewiezienia panny młodej zawiniętej w saniach do obozu męża, gdzie powinna spędzić resztę swojego życia. Jednak i to nie da nam szczegółowych informacji o samym czepcu. Być może bardziej działającą na wyobraźnie byłaby więc historia przytaczana już wcześniej, którą można odczytać jako metaforę samego ślubu. O mężczyźnie, który zabija białą (ślubną) samicę renifera, wycina z jej wnętrzności miedziane koło (być może takie właśnie jak przy czepcu) i zanosi do swojego namiotu, który od tej pory ma swojego strażnika, jest pod ochroną. Dziewczyna musiała zostać uśmiercona, zanim stała się czymś nowym. Żoną, opiekunką nowego, wewnętrznego świata, wyznaczonego przez zamszowe ściany namiotu.   

A więc czepiec z Omy przynależał do świata zaślubin. Wydaje się, że mamy powody przypuszczać to samo o tym tak do niego podobnym, a znajdującym się w krakowskim muzeum. Pozostaje jeszcze jedna wątpliwość. Przecież jak mówią metki, czepiec trafił do Izydora nie na półwyspie Kanin, gdzie żyje pani Zinoida, a w Salechardzie, bagatela tysiąc kilometrów dalej na wschód w linii prostej. Tysiąc kilometrów przedzielonych górami, bagnami i rzekami. To prawda, jednak i półwysep Kanin i Salechard leżą na terenie zamieszkałym przez Nieńców. Co więcej, kobiety często sprowadzano z odległych miejsc. Czy właścicielka czepca przechowywanego w Krakowie także pokonała tę drogę? Czy w ogóle ktoś taką drogę kiedykolwiek pokonywał? Jakakolwiek panna młoda? Otóż tak! I mamy na to dowód.

Zdumiewające, ale dzięki nienieckiej dziennikarce, Irinie Chalzerowej, dotarliśmy do zapisu pieśni śpiewanej przez niedawno zmarłą Marinę Prokopiewną Ardiejewom, urodzoną w 1929 roku nie gdzie indziej jak właśnie w osadzie Oma. Pieśń została zarejestrowana w 2012 roku, ale Marina Prokopiewna usłyszała ją jeszcze od swojej matki. Jest zatytułowana: Pieśń o biednej dziewczynie. O czym opowiada? Przede wszystkim, jak większość nienieckich pieśni kobiecych, opowiada „prawdziwą” historię. W tym przypadku o dziewczynie, wydanej za mąż w dość dramatycznych okolicznościach, właśnie w Salechardzie. W miejscu, gdzie przedmioty „ślubne” trafiły w ręce Izydora Sobańskiego. A więc to się działo? Takie rzeczy zdarzały się naprawdę? Może również w przypadku właścicielki stroju znajdującego się obecnie w Krakowie? Posłuchajmy. Tłumaczenie było możliwe dzięki pracy zespołu Centrum Etnokulturowego w Narjan Mar.
Moich trzech braci/do Salechardu ciągle/jeździ./Ale co tam robią?/Nie mnie wiedzieć.

Pewnego dnia/mój starszy brat,/tak mówi:/– Miła,/przyszedł czas na ciebie,/jedziemy do Salechardu./Oddaliśmy cię./Od teraz jesteś zeswatana. 

Za wykup/dostaliśmy reny./Zaprzęgli więc renifery./Żona starszego brata/z zawiązanych sań
wydobyła dla mnie panicę./Ubrała mnie w nią.

I pojechaliśmy/do Salechardu./Cztery ruskie dni./Cztery duże dni/jechaliśmy./I już/Salechardu
/pokazały się ognie.

Co to takiego?/Co się dzieje?/О ogrodzenie oparli/krańce sań. /Syn gospodarza/stanął przed nami.
Ściska nam ręce,/zdejmuje czapkę. /Zaprowadził nas./Beczułkę/wniósł.

Posadził nas/po dwóch stronach stołu./Zaczęliśmy pić „wino” (wódkę)/Trzech moich braci/zupełnie się upiło./Oni siedzieli,/a ja padłam bez rozumu.

Kiedy się ocknęłam/u syna gospodarza /byłam w objęciach./Jedna jego ręka/była moją poduszką.
A drugą ręką /on mnie obejmował.

Ze strachu aż podskoczyłam!/Otworzyłam oczy./Trzech moich braci/nigdzie nie ma!/Wybiegłam na zewnątrz,/już odjechali

Zostało tylko miejsce gdzie stały ich zaprzęgi,/miejsce gdzie stały ich reny./Tylko to zostało./Płaczę, krzyczę./Dokąd oni pojechali?

Syn gospodarza,/to on się odezwał./– Miła, /nie płacz,/płakać nie trzeba./Teraz to w tym kraju
będziesz gospodynią./Syn gospodarza/tak właśnie powiedział.
W drodze powrotnej do Krakowa mieliśmy o czym myśleć. Czyżby do magazynów muzeum, za pośrednictwem Izydora Sobańskiego, trafił strój ślubny nienieckiej dziewczyny? Panny młodej z lat 60. XIX wieku? Również to datowanie nie pozostaje bez znaczenia, jak dotąd bowiem nie udało znaleźć się w zbiorach muzeów na świecie podobnego stroju starszego od tego przechowywanego w Krakowie. Czyżby „nasz” był najstarszym z zachowanych?

Ale podsumujmy.

Według kart katalogowych od Izydora Sobańskiego, przez Muzeum Techniczno-Przemysłowe, do Muzeum Etnograficznego trafiło 5 przedmiotów.

Strój męski

Właściwie dlaczego nie miałby to być strój samego Izydora? Wskazywałyby na to „europejskie” przeróbki nienieckich butów.

Strój kobiecy

Nie był to strój używany na co dzień. Futrzany, rosomaszy czepiec był z całą pewnością przedmiotem rytualnym i głęboko związanym z mistycznym światem nienieckiej kobiety. Z jej przynależnością do określonego miejsca w duchowej przestrzeni tego północnego narodu. Mógł być stosowany podczas różnych obrzędów, takich jak zaklinanie wiatru, jak notował Kastren. Ale czy naprawdę chodziło o zaklinanie wiatru? Czy o modlitwę do bogini wiatru? Albo wiatru samego w sobie.

Pochodząca z Omy analogia tego obiektu związana była z obrzędem zaślubin. Zakładano ją na głowę pannie młodej. Dlaczego i ta przechowywana w naszym muzeum nie miałaby pełnić w przeszłości tej samej funkcji? Zwłaszcza, że towarzyszy jej panica. Odświętny i także archaiczny strój nienieckiej kobiety, według relacji naszych rozmówczyń, według źródeł, ikonografii, wreszcie także i według pieśni, zakładany przez kobiety w dniu ślubu. A potem do grobu.

Dodatkowym elementem jest fragment uprzęży renifera. Fragment z kła morsa i skórzanych, czerwonych wstążek. Nie wiemy skąd wziął się w naszym muzeum i czy pochodzi od Izydora Sobańskiego. Ale wiemy na pewno, że Nienki z półwyspu Kanin rozpoznały w nim uprząż stosowaną podczas ślubu. Czy więc nie pasuje idealnie do naszej układanki? Jeśli nie Izydor, to kto inny mógłby go przywieźć?
Rodzi się oczywiście pytanie, w jaki sposób te rzeczy trafiły do polskiego zesłańca. W dodatku arystokraty. Prawdopodobnych możliwości jest co najmniej kilka. Sobański mógł być tylko pośrednikiem, a rzeczy należały do kogoś innego. Mógł je kupić od ludzi w desperacji. Mogły mu przypaść w udziale po kimś, kto zmarł. Tak. Ale logika tego stroju, podział na część męską i kobiecą, wreszcie uprząż ślubna, pozwalają dostrzec dwie osoby.

Mężczyznę i kobietę.
Czy mężczyzną był Izydor, a kobietą nieznana nam z imienia Nieko (kobieta)? A może zupełnie ktoś inny? Nie wiemy tego i nigdy się nie dowiemy. W takim układzie zawsze ukryta jest jakaś historia, nieopowiedziana i nienapisana. Bo nawet jeśli rzeczywiście była jakaś Nieko, nigdy do Europy nie dotarła. Nie trafiła do szwajcarskiego zamku Kefikon i nie zamieszkała po kres swoich dni w Odessie. Czy to może dziwić? Podobne przykłady znamy z biografii innych polskich zesłańców, Wacława Sieroszewskiego czy Bronisława Piłsudskiego. Ale jak było w tym przypadku? Może zupełnie inaczej. Tamara, właścicielka czepca z Omy, zmarła przy porodzie.

Jedyne, co pozostało, to stroje w muzeum. Przychodzi tutaj na myśl obawa Nieńców przed wyrzucaniem starych ubrań. Puste, bezpańskie ubrania może przecież założyć demon tundry Parne i podszyć się pod prawdziwego człowieka. Poprzestańmy więc na tym, co wiemy.

A ponieważ każda historia powinna mieć jakieś zakończenie, a zwłaszcza historia potencjalnie tak romantyczna jak ta, na myśl sama przychodzi piosenka szanownego noblisty, Roberta Allena Zimmermana, znanego szerzej jako Bob Dylan. Piosenka nosi tytuł Dziewczyna z Północnego kraju.
Jeśli kiedyś wybierzesz się w północne strony,
gdzie wiatr ciężko chłoszcze graniczną ziemię.
Przypomnij o mnie proszę, tej która tam mieszka.
Bo kiedyś była moją miłością.

Jeśli kiedyś wybierzesz się tam, kiedy zamieć.
Kiedy rzeki zamarzają i kończy się lato.
Proszę sprawdź, czy ona ma płaszcz dość ciepły,
żeby ochronił ją od wyjącego wiatru

Proszę sprawdź czy jej długie włosy spływają
na jej ramiona łagodną falą.
Proszę sprawdź czy jej długie włosy to robią,
bo tak właśnie zapamiętałem ją najmocniej.

Chociaż nie wiem, czy ona zapamiętała mnie.
Nieraz się o to modlę.
W ciemnościach moich nocy
i w jasności moich dni.

No więc, jeśli wybierzesz się do północnego kraju,
gdzie wiatr ciężko chłoszcze graniczną ziemię.
Przypomnij o mnie proszę, tej która tam mieszka
Bo kiedyś była miłością, moją.
A zresztą może w tym przypadku wcale nie było tak romantycznie? „Za wódkę ją kupił”, podejrzewały ostrożnie nasze doświadczone życiowo rozmówczynie z Omy.

Epilog

Nasza droga powrotna z Omy wiodła przez wspaniały port nad Morzem Białym – północne miasto Archangielsk, stolicę rosyjskiego pomorza. Jak się okazało, w roku 2007, dziennikarka miejscowej telewizji, Tatiana Sinycyna, odwiedziła Omę pracując nad reportażem o tajemniczym morderstwie. Przypadkowo trafiła do domu pani Zinoidy, gdzie ekipa zapisała na wideo co? Nie inaczej, ale samą panią Zinoidę w czepcu! Dzięki wspaniałomyślności pani Tatiany Sinycyny możemy zobaczyć go jeszcze raz, „na żywo”. Prawdziwe spojrzenie w przeszłość. Na szczęście jego odpowiednik jest z nami w krakowskim muzeum, bezpieczny.
Bibliografia:
1. „Тропами предков. Сборник материалов комплексной экспедиции к каннским ненцам.”, pod red. O. J. Latysziewej, Государственные бюджетные учреждение культуры „Этнокультурный центр Ненецкого автономного округа”, Нарян Мар, 2016.
2.Ю. Н Квашнин, „Ненецкое оленеводство в ХХ-начале ХХI века.”, РИФ «Колесо», 2009.
3. «Историко-Этнографический Атлас Сибири», pod red. M.G.Ljewin, L.P Potapow, Издательство Академии Наук СССР, 1961 r.  
4. A.V. Golovnev, „Говорящие Культуры. Традиции Самодийцев и Угров.”, РАН Уральское Отделение Институт Истории и Археологии, Jekaterynburg, 1995 r.
5. А.Д Евсюгин ,”Ненцы Архангельских Тундр”, Северо-Западные Книжное Издательство, 1979.
6.И.Ф Прыткова, „Одежда народов самодийской группы как исторический источник”, w „Одежда народов Сибири: Сборник статей Музея антропологии и этнографии”, pod red. С.В. Иванов; АН СССР. Ин-т этнографии им. Н.Н. Миклухо-Маклая. — Л.: Наука. Ленингр. отд-ние, 1970. 
7.Л.В Хомич, «Одежда  канинских  ненцев», w „Одежда народов Сибири: Сборник статей Музея антропологии и этнографии”, pod red. С.В. Иванов; АН СССР. Ин-т этнографии им. Н.Н. Миклухо-Маклая. — Л.: Наука. Ленингр. отд-ние, 1970. 
8.Л.В Хомич „Ненцы. Историко-Этнографические Очерки», Академя Наук СССР, Институт Этнографии им. Миклухо Маклая, Издателство «Наука», Москва1966.

Spis źródeł internetowych:
1.Mapa Guberni Tobolskiej: РАН (Russian Academy of Science) - Атлас Российский (1745), цифровая копия сделана Российской государственной библиотекой (http://www.rsl.ru), Общественное достояние, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=8457986
2.Zdjęcia osady Obdorsk: https://sibir79.livejournal.com/110535.html, https://yadi.sk/a/j3Wae5RZ3ZS3RL
3.Zdjęcia Nieńców: Fridtjof Nansen – National Library of Norway, Сергей Александрович Морозов. Творческая фотография. М.:Изд-во «Планета», 3-е изд., 1989, Viktor Zagumyonnov, https://commons.wikimedia.org/wiki/File:Nenets_host,_Yamal_1982.jpg 
4.Pieśń Narjan Mar, wykonawca Kola Beldy: https://www.youtube.com/watch?v=1l-wZBL4jlg
5. Zdjęcie i grafika rosomaków: The wolverine, William F. Wood, https://en.wikipedia.org/wiki/Wolverine#/media/File:Wolverine_01.jpg, Rosomak na XIX wiecznej ilustracji „Przyjaciel ludu”,https://commons.wikimedia.org/wiki/File:Rosomak_XIXw._ilustracja.jpg
6.Bob Dylan i Joan Baez: Rowland Scherman – U.S. National Archives and Records Administration

Napisał

Andrzej Dybczak

redakcja

Magdalena Zych

korekta

Paulina Sobczyk