PL EN
Ustawienia prywatności
Ta strona używa ciasteczek (cookies), dzięki którym nasz serwis może działać lepiej. Aby uzyskać więcej informacji i spersonalizować swoje preferencje, kliknij „Ustawienia”. W każdej chwili możesz zmienić swoje preferencje, a także cofnąć zgodę na używanie plików cookie 
na poniższej stronie.
Polityka prywatności
*Z wyjątkiem niezbędnych

Kolekcja syberyjska – nowe spojrzenie

Bęben

„Bęben aleucki na Wyspach Komandorskich używany do widowisk.”

Taką informację zostawił nam Benedykt Dybowski, człowiek, który wiedział o tym przedmiocie najwięcej, bo sam go do Krakowa przywiózł. Po blisko 150 latach wydobywamy przedmiot z pudła. Widzimy właściwie już tylko jego szkielet, co zresztą jest chyba typowe dla wszystkich znalezisk w takim wieku. Zostają przeważnie szkielety. Skąd pochodzi ten? Z miejsca nazwanego wyspami komandorskimi. Owym Komandorem był Vitus Bering, który w połowie XVIII wieku na dobre zakończył właśnie tam swoją ziemską a raczej morską drogę. Skończył końcem chorego na szkorbut rozbitka na wyspie nazwanej później oczywiście wyspą Beringa. Oprócz niej, niedaleko, leży druga wyspa nazwana miedzianą. Dwie wyspy na dalekim, samotnym morzu. Widziane z kosmosu przypominają strzępy w które z czasem zamieniło się pokrycie bębna przechowywanego w naszym muzeum.
To nie tak, że wyspy te były wtedy całkowicie nie zamieszkane. To prawda, nie było tam ludzi ale za to roiło się tam od pieśców, od uchatek i wydr morskich. Uchatka po angielsku nazywana jest fur seal – futerkowa foka. Co mogłoby być w wieku XIX cenniejszego od futer tych zwierząt? Dlatego też na wyspach Komandorskich, pojawili się w końcu i ludzie mający za zadanie futra te im odebrać i zamienić w żywą gotówkę. Zleceniodawcą była tak zwana Kompania Rosyjsko-Amerykańska, korporacja zarządzająca przez ponad sto lat posiadłościami na rosyjskich brzegach Ameryki. Zleceniobiorcą mianowano rdzennych mieszkańców niedalekiego archipelagu wysp aleuckich. Zostali na Wyspach Komandorskich osiedleni z jednym zadaniem: pozyskiwać dla kompanii tyle futer, ile się tylko da. Tak właśnie zaczęła się historia Aleutów na Wyspach Komandorskich. Historia, która trwa do dziś, to prawda, ale… Trwa pomimo tego, że obecnie zdecydowana większość mieszkańców Wysp Komandorskich jest rosyjskiego i ukraińskiego pochodzenia, i pomimo tego, że językiem Aleutów mówi zaledwie kilka osób. Nikt też już nie pamięta o bębnie. Tym właśnie bębnie znajdującym się w naszym muzeum i innych bębnach z przeszłości. Bębnach używanych kiedyś przez Aleutów do „widowisk”. Przy czym samo słowo widowisko może mieć tutaj wiele znaczeń. Przede wszystkim dlatego, że każdy rytuał i obrzęd poczynając od regularnych corocznych świąt poprzez osobiste duchowe doświadczenie, aż po obrzędy szamańskie jest też widowiskiem. Zwłaszcza w oczach przybysza z zachodu.
Z tych wszystkich powodów Muzeum Etnograficzne w Krakowie nigdy nie prowadziło badań na Wyspach Komandorskich. A jednak udało się zobaczyć bęben, usłyszeć go, dowiedzieć się o nim gdzie indziej. Na Czukotce. Dlaczego tam? Przede wszystkim dlatego, że właśnie tam instrument ten wciąż brzmi w ludzkich rękach. Brzmi w rękach mieszkających tam Eskimosów Jupik, Eskimosów z Naukan i w rękach Anqa’lit – ludzi morza. Anqa’lit to Czukcze nadbrzeżni od setek a może i tysięcy lat zamieszkujący nad tym samym morzem Beringa, co Eskimosi i spokrewnieni z nimi językowo i genetycznie, Aleuci.



Aleucki bęben Dybowskiego formą nie różni się od bębna używanego przez Eskimosów i Czukczów. Jest ona charakterystyczna dla wybrzeży morza Beringa po obu jego stronach. Musiał więc i brzmieć podobnie. Aleuci zaledwie cztery tysiące lat temu oddzielili się od głównego arktycznego pnia, którego częścią są też Eskimosi. A ich wspólne bębny sięgają w przeszłość znacznie, znacznie głębiej, być może aż do ich wspólnych korzeni.
Przenieśmy się na chwilę do osady Uelen, położonej tuż nad cieśniną Beringa. Tam bęben był i jest czymś szczególnym. Nie dajmy się zwieść pozorom. To nic, że gra się na nim w czasie prób lokalnego zespołu pieśni i tańca. W czasach kolektywizacji nie było innego wyjścia jak właśnie w ten sposób nazwać to, co mieszkańcy tego miejsca robili przy pomocy bębna od zawsze. Tak komunikowali się ze sobą, swoimi przodkami, bogami i światem. Coś, co miejmy nadzieję, nigdy nie zamieni się w sztuczny, baletowy spektakl oferowany przez "profesjonalne", stołeczne zespoły folklorystyczne z Anadyru czy innych miast rosyjskiej północy.

Pieśń córki

W języku Aleutów bęben to czajak(h), w dialektach eskimoskich szojak(h), szajak(h), szaujak(h). Posłuchajmy opowieści naukańskiego Eskimosa, Paszy Tuluma o bębnie. Może ktoś zapragnie zrobić sobie taki sam? Pasza sam jest twórcą bębnów. Tak jak jego ojciec. Pamięta, że kiedyś nocą obudziły go głosy śpiewających rodziców. Kiedy wstał i zakradł się do nich, zobaczył śpiącego ojca i matkę. Przez sen śpiewali tą samą pieśń.

Szajak, Szojak, Szaujak

Pasza wspomina o bębnach, które składano w podarunku dla zmarłych, żeby służyły im także po śmierci. Kładziono je obok ciała, na stokach kamienistego wzgórza i zostawiano. Uprzednio jednak zawsze pamiętano o przebiciu lub rozcięciu membrany takiego bębna. Dlaczego? Wszystko co zniszczone tutaj, w świecie niebiańskich ludzi jest całe i służy swojemu właścicielowi. Wszystko co tutaj jest całe, w świecie niebiańskich ludzi jest zniszczone i nie może nikomu służyć, a tam naprawić nie ma jak. Bęben przechowywany w naszym muzeum ma zniszczoną membraną. Nie wiemy, kiedy się to stało, ale jeśli membrana była przebita już w czasie trafiania do muzeum…czy nie oznacza to, że dźwięczała i dźwięczy bezustannie, komuś tam, w świecie zorzy polarnej i niebiańskich ludzi?