

„No to co można robić przy takich siatkach?” – Zapytała nas pani Janina Glazur, która podarowała Muzeum nie tylko tę torbę, ale i dwie bardzo podobne, a także w sumie sześć damskich bluzek, spódnicę, szlafrok, halkę, pończochy oraz zestaw koronkowych serwet. Co można robić? Szczególnie, że wcale nie w sprawie tych siatek skontaktowała się pani Janina z Muzeum, ale w sprawie chusty krakowskiej. Chusty, jak się okazało, muzealniczki nie chciały, bo dokładnie takie w muzealnej kolekcji już były, ale oczy im się zaświeciły, gdy zobaczyły w domu oferentki elementy codziennego ubioru damskiego z coraz odleglejszych lat 70. i 80. ubiegłego wieku. Poliestry, nylony, kwiatki, żaboty i „podomka”… Pani Janina, emerytowana lekarka anestezjolożka była nieco zdziwiona, muzealniczki zachwycone.
Oto dzisiejszy obiekt tygodnia: damska torba, zwana też siatką (choć z siatki nie jest), na zakupy. Uchwyty wykonano z dwóch dużych, plastikowych, czerwonych kółek, do nich przyszyto trapezową, lekko marszczoną torbę z ciemnego materiału w jasne kwiaty. Materiał przywodzi na myśl inne wyroby odzieżowe z czasów PRL-u, m.in. bluzki, fartuszki, sukienki – wszystko przez modny wówczas kwiatowy wzór i charakterystyczną, syntetyczną tkaninę, która się nie mnie i ma lekki połysk.
Przyszłyśmy tym razem do pani Janiny specjalnie, by rozmawiać o siatkach, bo trzeba sporządzić do nich dokumentację. Teraz, podobnie jak bluzki, pończochy i podomka, będą zabytkiem. Na pytanie o to, co można robić przy takich siatkach opowiedziałyśmy, jak wygląda proces, w którym zwykły przedmiot staje się muzealium. Wytłumaczyłyśmy w ten sposób skąd potrzeba spotkania i uściślenia pewnych spraw, na przykład tego, skąd siatki się wzięły, czy zostały uszyte w domu, czy kupione, kto i do czego ich używał… Tak naprawdę, cieszyła nas też ogromnie sama możliwość spotkania i rozmowy z osobą, do której należały przedmioty zasilające dzisiaj muzealną kolekcją. To zawsze wyjątkowa okazja, by się poznać i usłyszeć mikrohistorię, która wraz z przedmiotem włączana jest w opowieść Muzeum.
- Aż mi się nie chcę wierzyć, że to może być ciekawe. – dziwiła się pani Janina na wspomnienie przekazanych Muzeum przedmiotów.
- Czas tak szybko leci, że za chwilę te przedmioty, lata 80-te, 90-te, będę trudnodostępną historią – odpowiedziała muzealniczka.
- Ale nawet jak one mają 100 lat, to mi się wydaję, że ta moda ani ładna, ani siaka, ani taka, żeby to mogło potem cieszyć oko.
- To jednak trochę działa jak dokumentacja…
- Rozumiem. Że nawet jak to było dziadowskie, to znaczy, że się chodziło w takim…
- Tak.
Wrażenie „dziadowskości” pochodziło przede wszystkim z wszechobecnych braków zaopatrzenia, w tym także niedoborów odzieży, materiałów i monotonii, bo gdy już coś „rzucili”, to wszyscy to kupowali. „Wszyscy chodzili w tych ortalionowych płaszczach”, wszyscy szyli z tego, co mieli i co udało im się „dostać” pomimo pustych półek w sklepach. Nie decydowały więc w pierwszej kolejności względy estetyczne, gust, upodobania, ale nieustannie szło się w tej kwestii na kompromisy. Stąd ówczesna popularność jednoosobowych zakładów krawieckich i szycia domowego. Pomimo braków na rynku, z elegancji, mody i stylu starano się nie rezygnować.
Inspirowano się modnymi wizerunkami napływającymi do kraju z Zachodu: Włoch, Francji, Wielkiej Brytanii, Stanów Zjednoczonych… Rodzime czasopisma, na przykład „Moda i życie praktyczne” podsuwały pomysły na to, jak w warunkach Polski Ludowej zadbać o styl wykonując samodzielnie lub z pomocą krawcowej modne dodatki i przerabiając posiadane już stroje. W latach 50. Modne stały się na zachodzie torebki z półokrągłymi i okrągłymi bambusowymi rączkami zaprojektowane po raz pierwszy 1947 roku przez Gucciego. Jak to zwykle bywa, produkty tańsze dla szerszego grona odbiorców, z czasem zaczęły ten pomysł kopiować. Kto wie, może właśnie plastikowe kółka nie zaistniałyby na szeroką skalę w modzie, gdyby nie propozycja Gucciego?
Prezentowana dzisiaj torba została zakupiona najprawdopodobniej pod koniec lat 70. lub na początku 80. „Były wówczas takie sklepy tysiąc i jeden drobiazgów” – możliwe, że właśnie tam kupiła torbę pani Janina. Torba wcale nie była praktyczna, była rzadko używana, „prawie wcale”, ale była ładna. A w czasach „dziadowskości” ładność była w cenie. „Kupiłam je [torby- O.B] bo mi się po prostu spodobały”. Miała być na zakupy, głównie spożywcze i na jakieś większe przedmioty, np. książki, ogólnie wszystko, co nie mieściło się do niewielkiej damskiej torebki. To była torba dodatkowa, klucze, dokumenty, portmonetkę nosiło się w tej mniejszej, lepiej zamykanej torebce.
Gdy pytamy o zastosowanie, pani Janina opowiada o jeszcze innej torbie, która nie zachowała się do dzisiaj. Krój miała prosty, uchwyty materiałowe, zrobiona była z ortalionu i zszyta bardzo gęstym ściegiem, co czyniło ją praktycznie wodoszczelną. Pani Janina wykorzystywała torbę nie dość, że na co dzień, na zakupy, do noszenia towarów, to i do noszenia wody. Nie butelek z wodą, ale do noszenia wody niczym w wiadrze. Korzystała z tej możliwości na cmentarzu, kursując pomiędzy ujęciem wody, tak zwanym kranikiem, a nagrobkiem.
Pozostałe dwie torby od pani Janiny Glazur różnią się materiałem, wzorem oraz rozmiarem i kolorem kółek. Wszystkie są bardzo podobne, uszyte z syntetycznej tkaniny w kwiatowe wzory. W kolekcji Muzeum Etnograficznego w Krakowie znajdują się także dwie siatki na zakupy plecione z przędzy bawełnianej, datowane na lata 60. – 70. XX wieku.
Rozmowa z panią Janiną Glazur odbyła się w grudniu 2021, brały w niej udział Olga Błaszczyńska i Anna Woźny-Tondyra
Opracowała: Olga Błaszczyńska